РОССИЙСКО - ПОЛЬСКАЯ ДРУЖБА     PRZYJAŹŃ ROSYJSKO - POLSKA

Категории раздела

РОССИЯ [35]
ROSJA
POLSKA [68]
ПОЛЬША
МИР [79]
ŚWIAT
ИСТОРИЯ [19]
HISTORIA
СОВМЕСТНОЕ [9]
WSPÓLNE

Наш опрос

Oceń moją witrynę
Всего ответов: 41

Статистика


Онлайн всего: 1
Гостей: 1
Пользователей: 0
Flag Counter


Главная » 2014 » Август » 1 » Kolumb z Warszawy
20:23
Kolumb z Warszawy

http://wiadomosci.onet.pl/prasa/kolumb-z-warszawy/4cw7z#.U9ssTjNfyLA.facebook
Po­wsta­nie, które nie miało naj­mniej­szej szan­sy na po­wo­dze­nie, można na­zwać zbrod­nią – mówi Sta­ni­sław Li­kier­nik, jeden z ostat­nich ży­ją­cych uczest­ni­ków tra­ge­dii sprzed 70 lat.
New­swe­ek: Pa­mię­ta Pan pierw­sze­go za­bi­te­go przez sie­bie Niem­ca?
Sta­ni­sław Li­kier­nik: Pierw­szy był pod­czas ro­bo­ty na "Pa­nien­kę".

Tego znie­na­wi­dzo­ne­go Bahn­schut­za [od­dzia­ły obro­ny kolei – przyp. red.]?

– Wpa­dłem do bu­dyn­ku od tyłu, ze Sta­sin­kiem Za­gór­skim i na na­szej dro­dze zna­lazł się Nie­miec. Przy­ci­sną­łem cyn­giel pa­ra­bel­lum i facet znik­nął. Za­bi­łem czło­wie­ka, a nawet nie za­uwa­ży­łem, czy on potem leżał na ziemi. Bie­głem dalej.

A wy­ko­ny­wa­nie wy­ro­ków na zdraj­cach, ko­la­bo­ran­tach? Kedyw [Kie­row­nic­two Dy­wer­sji Ko­men­dy Głów­nej AK – przyp. red.], do któ­re­go Pan na­le­żał, tym się też zaj­mo­wał.

– Na szczę­ście byłem za­wsze w ob­sta­wie. Pierw­szy raz prze­bra­ny w mun­dur nie­miec­ki, w la­sach w Kam­pi­no­sie – aku­rat szły ja­kieś ko­bie­ty ze szmu­glo­wa­ny­mi kacz­ka­mi, z ku­ra­mi. Mach­ną­łem ręką, krzyk­ną­łem "Raus!" i ucie­kły. Więc jak ktoś mówi, że w Pol­sce był przy­zwo­ity Nie­miec, to nie­praw­da – to byłem ja.

Pierw­szy wy­sa­dzo­ny po­ciąg?

– Do dzi­siaj jak o tym opo­wia­dam, to włosy na bro­dzie stają mi dęba z emo­cji!

Stanisław Likiernik Foto: PAP

Po­je­cha­li­śmy gdzieś koło Za­le­sia cię­ża­rów­ką z plan­de­ką, w dwu­dzie­stu. Idzie­my przez las i rap­tem na po­la­nie stoi sze­reg pol­skie­go woj­ska, w mun­du­rach, z ka­ra­bi­na­mi... To był szok! Do­łą­czy­li­śmy do nich i po­szli­śmy wzdłuż linii ko­le­jo­wej. Jeden po­ciąg prze­je­chał, drugi, a trze­ci wy­sa­dzi­li­śmy! Lo­ko­mo­ty­wa upa­dła, gło­śny syk pary, pod­bie­gli­śmy. Mia­łem bu­tel­ki z ben­zy­ną, spa­li­łem jedną prze­wo­żo­ną cię­ża­rów­kę, potem drugą, aż mnie ktoś cią­gnie za rękaw i mówi: "Od­cho­dzi­my!".

Kiedy za­an­ga­żo­wa­łem do nas Ja­nu­sza Płat­kow­skie­go i po­szli­śmy na po­ciąg pierw­szy raz, to w dro­dze po­wrot­nej zła­pał mnie i po­ca­ło­wał. Taki był szczę­śli­wy!

To jest łatwe do zro­zu­mie­nia – Nie­miec mógł w każ­dej chwi­li wyjąć pi­sto­let i za­strze­lić na ulicy. Jak się jest cały czas kró­li­kiem, to za­mie­nie­nie się w my­śli­we­go to wiel­ka przy­jem­ność. Wiem, jak się czuje kró­lik, i dla­te­go nigdy nie po­lo­wa­łem.

Pro­wa­dzi­li­ście życie mło­dych męż­czyzn? Al­ko­hol? Mi­łość?

– Al­ko­ho­lu to ja chyba wy­pi­łem litr przez całe życie, no może dwa.

    – Do dzisiaj jak o tym opowiadam, to włosy na brodzie stają mi dęba z emocji!
    Pojechaliśmy gdzieś koło Zalesia ciężarówką z plandeką, w dwudziestu. Idziemy przez las i raptem na polanie stoi szereg polskiego wojska, w mundurach, z karabinami... To był szok! Dołączyliśmy do nich i poszliśmy wzdłuż linii kolejowej. Jeden pociąg przejechał, drugi, a trzeci wysadziliśmy! Lokomotywa upadła, głośny syk pary, podbiegliśmy. Miałem butelki z benzyną, spaliłem jedną przewożoną ciężarówkę, potem drugą, aż mnie ktoś ciągnie za rękaw i mówi: "Odchodzimy!".
    Kiedy zaangażowałem do nas Janusza Płatkowskiego i poszliśmy na pociąg pierwszy raz, to w drodze powrotnej złapał mnie i pocałował. Taki był szczęśliwy!

Nie­wie­le...

– Jak na 90 lat to śred­nia jest słaba. A w cza­sie po­wsta­nia nie mia­łem czasu na żadne mi­ło­ści, bo byłem bez prze­rwy ranny. O ile wcze­śniej w Ke­dy­wie ro­bi­łem rze­czy z sen­sem, przy­go­to­wa­ne, czę­sto udane, to w po­wsta­niu byłem je­dy­nie celem dla Niem­ców. Raz do­sta­łem gra­na­tem, drugi raz kulą, trze­ci raz z gra­nat­ni­ka...

Je­dy­ny przy­jem­ny dla mnie mo­ment w po­wsta­niu był wtedy, gdy zdo­by­li­śmy Staw­ki i za­bi­li­śmy dzie­wię­ciu Niem­ców. Wzią­łem hełm es­es­ma­na, mia­łem pi­sto­let Thomp­so­na, inni po­za­kła­da­li zdo­by­te nie­miec­kie pan­ter­ki. I tak przy­szli­śmy na Wolę, mi­ja­jąc fa­bry­kę Faj­fra, gdzie wcze­śniej pra­co­wa­łem. Zo­ba­czy­li mnie ro­bot­ni­cy, któ­rych zna­łem, sze­dłem koło Sta­sin­ka So­sa­bow­skie­go – z tym thomp­so­nem, w mun­du­rze, cała grupa: stu ludzi w mun­du­rach...

Bo­ha­ter!

– ... i sły­sza­łem: "Cześć, Sta­szek!". A zaraz potem So­sa­bow­ski zo­stał ranny, jak pa­trzył przez okno na po­dwó­rze szko­ły na Woli, którą mie­li­śmy ata­ko­wać. Wy­chy­lił się i Nie­miec strze­lił. Tra­fił w mur, ale kawał muru rąb­nął So­sa­bow­skie­go w twarz. On miał tylko jedno oko zdro­we, a mi­li­me­tro­wy ka­wa­łek muru wszedł mu pod skórę i do­tknął nerwu oczne­go, tego zdro­we­go. Ope­ro­wa­li go do­pie­ro rok póź­niej w An­glii i już było za późno.

Sta­si­nek był le­ka­rzem, chi­rur­giem, po tym zo­stał fi­zjo­te­ra­peu­tą. Ale nigdy nie po­wie­dział ani słowa skar­gi, za­cho­wy­wał się jakby nigdy nic i jesz­cze strze­lał z łuku. Miał w ogro­dzie dużą tar­czę ze słomy i sznu­rek – od tar­czy do miej­sca, skąd strze­lał. Potem szedł za tym sznur­kiem do tar­czy i był dumny, że przez dwa ty­go­dnie zgu­bił tylko dwie strza­ły. Taki był nasz do­wód­ca.

Cie­szył się Pan, kiedy wy­bu­chło po­wsta­nie?

– Kto się mógł cie­szyć?... Dzień czy dwa wcze­śniej przy­szedł do mnie Roman Brat­ny i mówi: "Je­że­li zro­bi­my po­wsta­nie, to Sta­lin za­trzy­ma się i po­cze­ka, aż nas Niem­cy wy­koń­czą". Ja na to: "Roman, ja to wiem, ty to wiesz, więc nasi sze­fo­wie też to wie­dzą. Muszą mieć jakąś ko­or­dy­na­cję z Ro­sja­na­mi". Ale – jak się oka­za­ło – nie mieli ta­kiej ko­or­dy­na­cji.

Dla­cze­go Sta­lin miał nam po­ma­gać, jak Niem­cy ro­bi­li za niego brud­ną ro­bo­tę? Roz­ma­wia­li­ście na po­cząt­ku po­wsta­nia, czy ono ma szan­se?

– Ja to byłem ra­czej roz­cza­ro­wa­ny tym, że nie zdą­ży­łem do skryt­ki z rze­cza­mi. Mia­łem za­miar pa­ra­do­wać w War­sza­wie w mun­du­rze. My­śla­łem, że wtedy dziew­czyn­ki będą na mnie wraż­li­we. Ale żeby dys­ku­to­wać o szan­sach po­wsta­nia, to nie było mowy! Bę­dzie roz­kaz, to bę­dzie po­wsta­nie! By­li­śmy bar­dzo za­nie­po­ko­je­ni bra­kiem broni, ale dys­ku­sji nie było, mimo wszyst­ko by­li­śmy woj­skiem. Woj­skiem na po­cząt­ku ubra­nym byle jak, ale potem w pięk­nych po­nie­miec­kich pan­ter­kach.

Zresz­tą te pan­ter­ki zdo­by­te 1 sierp­nia ura­to­wa­ły nam życie 30 sierp­nia, gdy prze­szli­śmy w nich przez Ogród Saski.

Uda­jąc Niem­ców.

– Cza­sem sły­szę, że to była naj­pięk­niej­sza akcja po­wsta­nia. Ra­czej naj­pięk­niej­sza akcja unik­nię­cia śmier­ci w za­pla­no­wa­nym przez do­wódz­two "two­rze­niu ko­ry­ta­rza", któ­rym "Stare Mia­sto" miało przejść do Śród­mie­ścia. Nie wiem, jak to pan "Mon­ter" wy­my­ślił. Czy jemu się wy­da­wa­ło, że Niem­cy otwo­rzą się jak bi­blij­ne Morze Czer­wo­ne i na­szych ze Sta­rów­ki wy­pusz­czą?

W każ­dym razie nam się udało, dzię­ki pan­ter­kom prze­sko­czy­li­śmy Ogród Saski, mi­ja­jąc nie­miec­kie po­ste­run­ki. Nie tak jak na placu Ban­ko­wym, gdzie przy ta­kiej pró­bie zgi­nę­ło masę ludzi.

Nor­man Da­vies na­pi­sał, że "Mon­ter" po­słał ja­kie­goś po­rucz­ni­ka na­prze­ciw na­szym, któ­rzy prze­bi­ja­li się ze Sta­re­go Mia­sta. Po­rucz­nik od­po­wie­dział, że tam jest pełno nie­miec­kich ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych. "Mon­ter" na to: "To roz­kaz!". No to po­rucz­nik po­biegł, a po pię­ciu mi­nu­tach go przy­nie­śli z ob­cię­ty­mi no­ga­mi. Po­wie­dział: "Roz­kaz wy­ko­na­ny" i umarł. Zgi­nę­ło ponad sto osób. Teraz skła­da­ją kwia­ty na gro­bie "Mon­te­ra", a ta akcja to był to­tal­ny bez­sens!

A kiedy nie było walki, uciecz­ki, od­po­czy­wa­li­ście w piw­ni­cy... Roz­ma­wia­li­ście o tym, co się dzie­je?

– Wła­ści­wie to nie. Bo albo się jest na pierw­szej linii, gdzie trze­ba uwa­żać, albo na od­po­czyn­ku – dwa domy dalej. Nigdy nie by­li­śmy w piw­ni­cy, chyba tylko po to, żeby przejść z jed­ne­go domu do dru­gie­go.

Tam była strasz­na at­mos­fe­ra: "Co­ście zro­bi­li, idio­ci! W ja­kiej my je­ste­śmy sy­tu­acji!". A jesz­cze z domu obłą­ka­nych, który był koło ko­ścio­ła św. Jó­ze­fa, pa­cjen­ci roz­bie­gli się po całym Sta­rym Mie­ście i krzy­cze­li. Lu­dzie wa­rio­wa­li, at­mos­fe­ra była strasz­li­wa. A co czter­dzie­ści pięć minut nad­la­ty­wa­ło pięć sztu­ka­sów, ki­wa­ły się i spa­da­ła jedna bomba, druga, trze­cia, czwar­ta, piąta; pięć­set­ki­lo­we. Wy­bu­cha­ły, dom się za­wa­lał, od­la­ty­wa­li. Czter­dzie­ści pięć minut i znowu.

Co tłu­ma­czy­li­ście prze­ra­żo­nym cy­wi­lom w piw­ni­cach?

– A co można im było tłu­ma­czyć? Że jest po­wsta­nie, że nie mo­że­my im pomóc? By­li­śmy bez­rad­ni – bo co można zro­bić prze­ciw­ko bom­bom albo czoł­gom?

Jak prze­szli­śmy ze Sta­re­go Mia­sta do Śród­mie­ścia i wy­sko­czy­li­śmy na Kró­lew­ską, to mnie się zda­wa­ło, że przy­je­cha­łem do Pa­ry­ża! Na Mar­szał­kow­skiej stały domy z szy­ba­mi w oknach, na Sta­rów­ce nie było ani jed­nej szyby. Po­sta­wi­li nas w sze­re­gu i śpie­wa­li­śmy "Boże coś Pol­skę". A ja nie mia­łem ocho­ty śpie­wać, tylko jako ranny chcia­łem iść do szpi­ta­la. Byłem wście­kły, że ni­ko­mu nie przy­szło do głowy za­py­tać, czy są ranni.

Jak się dla Pana skoń­czy­ło po­wsta­nie?

– Dosyć głu­pio. Po raz ko­lej­ny byłem ranny, od po­ci­sku gra­nat­ni­ka i wy­lą­do­wa­łem w szpi­ta­lu na Wi­la­now­skiej. Byłem tam, gdy Dir­le­wan­ger [Oskar Dir­le­wan­ger, do­wód­ca zna­ne­go z bru­tal­no­ści od­dzia­łu SS – przyp. red.] i jego ban­dy­ci za­strze­li­li wszyst­kich poza pię­cio­ma oso­ba­mi.

Facet już mie­rzył mi w głowę, tylko nie na­ci­snął na cyn­giel. Jeden z ran­nych mówił po nie­miec­ku i at­mos­fe­ra tro­chę się od­prę­ży­ła – "Ach, pan jest Niem­cem, Bur­chard". Zna­ko­mi­ta roz­mo­wa sa­lo­no­wa. Mia­łem woj­sko­we buty na no­gach, nie wiem po co, bo nie mo­głem cho­dzić. Zo­ba­czył to ten, który wcze­śniej chciał mnie za­strze­lić, i znowu wy­cią­ga pi­sto­let, bo jak się miało coś nie­miec­kie­go, to kula od razu. Znowu nie strze­lił, uspo­ko­ił się, roz­ma­wiał ze mną po fran­cu­sku. Opo­wie­dział, że spo­licz­ko­wał w Pa­ry­żu po­rucz­ni­ka, który mu za­brał dziew­czy­nę, i za karę wy­sła­li go na wschód.

W piw­ni­cy by­li­śmy trzej ranni z dwie­ma pie­lę­gniar­ka­mi. Trzy dni tam le­że­li­śmy, bo już Ro­sja­nie strze­la­li z dru­giej stro­ny Wisły. Niem­cy przy­cho­dzi­li do nas, jeden po­kle­pał mnie po ra­mie­niu i mówi: "Scha­de, scha­de, nie­ste­ty nie je­stem Po­la­kiem, bo też był­bym par­ty­zan­tem". Ja mu na to: "Nein, nicht par­ti­zan, nein!". I myślę sobie: "Jak będę miał brodę, to się nie spodo­ba tak jak buty i mnie za­strze­lą". Po­wie­dzia­łem Niem­co­wi, żeby mnie ogo­lił. I ten sam facet, który za­strze­lił nie wiem ilu ludzi w przed­dzień, przy­szedł z ży­let­ką, po­sma­ro­wał mnie my­dłem i golił. I był nie­szczę­śli­wy, że mnie boli... To był to­tal­ny ab­surd. Tak się dla mnie skoń­czy­ło po­wsta­nie.

Miał Pan po woj­nie dy­le­mat: wal­czyć dalej czy nie?

– By­li­śmy w kil­ka­na­ście osób w domu Staś­ka Aron­so­na w Łodzi. Nasz do­wód­ca Józef Ry­bic­ki przy­słał łącz­nicz­kę Ho­no­rat­kę, że­by­śmy się przy­łą­czy­li do taj­nej or­ga­ni­za­cji Wol­ność i Nie­za­wi­słość. Po­wie­dzia­łem: "Je­ste­śmy pod oku­pa­cją so­wiec­ką, to nie ma szans. Od­ma­wiam, już swoje zro­bi­łem".

Wy­je­cha­łem do Gdań­ska, pra­co­wa­łem przy od­bu­do­wie portu, potem po­je­cha­łem do Fran­cji.

We Fran­cji miał Pan pro­ble­my z do­sta­niem pracy. Skoń­czy­ły się, gdy prze­stał Pan pisać w CV, że był w ruchu oporu.

– Pi­sa­łem, że je­stem ofi­ce­rem Woj­ska Pol­skie­go, że dzia­ła­łem w pod­zie­miu, a Fran­cu­zom się wy­da­wa­ło, że ze mnie jakiś na­rwa­niec, wa­riat. W 1957 roku zde­cy­do­wa­łem, że biorę fran­cu­ski pasz­port, że­by­śmy wresz­cie mogli po­je­chać z żoną do Pol­ski. Wtedy wy­szła książ­ka Brat­ne­go "Ko­lum­bo­wie. Rocz­nik 20"...

"Ko­lumb" – Sta­ni­sław Skier­nik, to w po­ło­wie Pan...

– To jed­nak po­stać fik­cyj­na, a jej po­wo­jen­ne losy to hi­sto­ria Krzysz­to­fa So­biesz­czań­skie­go. Rze­czy­wi­ście w pierw­szej czę­ści jest dużo moich prze­żyć.

W Pol­sce książ­ka Brat­ne­go była be­st­sel­le­rem, od pseu­do­ni­mu jej bo­ha­te­ra na­zwa­no całe po­ko­le­nie mło­dych ludzi, któ­rzy z na­sto­lat­ków sta­wa­li się żoł­nie­rza­mi, "Ko­lum­ba­mi". Jak Pan przy­je­chał do Pol­ski, na gra­ni­cy w Cie­szy­nie cze­kał ko­mi­tet po­wi­tal­ny z Brat­nym na czele.

– Brat­ny był po­pu­lar­ny, książ­ka była po­pu­lar­na, był wiel­ki szum. We Fran­cji byłem ab­so­lut­nie nikim, a tu rap­tem: "Aaa – to ten!". Po­my­śla­łem: "Dość!". Jak wró­ci­li­śmy, po­wie­dzia­łem żonie: albo w ciągu trzech mie­się­cy znaj­dę od­po­wied­nią pracę, albo je­stem kre­ty­nem na resz­tę życia. Dałem ogło­sze­nie w "Le Monde" i do­sta­łem od­po­wiedź od Phi­lip­sa, gdzie z dnia na dzień sta­łem się za­stęp­cą dy­rek­to­ra fa­bry­ki do spraw za­opa­trze­nia. Trze­ba było wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wać, bo tam był ab­so­lut­ny bur­del. Za­wsze twier­dzę, że w Ke­dy­wie się tego na­uczy­łem – że trze­ba de­le­go­wać pracę i od­po­wie­dzial­ność, że nie robi się wszyst­kie­go sa­me­mu.

    To było doświadczenie zbyt kosztowne. Skoro powstanie nie miało szansy na powodzenie, to można je nazwać zbrodnią – a już na pewno tragedią i katastrofą. Pozbawiło Polskę 20-30 tysięcy powstańców, którzy zginęli albo wyjechali za granicę. 20-30 tysięcy wspaniałej młodzieży!

Po­wstań­cy ode­gra­li ważną rolę w PRL. Byli ludź­mi, któ­rym się ufało. W sta­nie wo­jen­nym, w wię­zie­niu, spo­tka­łem by­łe­go po­wstań­ca i kiedy było na­praw­dę źle, w cza­sie kil­ku­na­sto­dnio­wej gło­dów­ki, to on nas wspie­rał. Ema­no­wał siłą i spo­ko­jem. Są­dzi­łem wtedy, że to jest siła wy­nie­sio­na z do­świad­cze­nia po­wsta­nia.

– To było do­świad­cze­nie zbyt kosz­tow­ne. Skoro po­wsta­nie nie miało szan­sy na po­wo­dze­nie, to można je na­zwać zbrod­nią – a już na pewno tra­ge­dią i ka­ta­stro­fą. Po­zba­wi­ło Pol­skę 20-30 ty­się­cy po­wstań­ców, któ­rzy zgi­nę­li albo wy­je­cha­li za gra­ni­cę. 20-30 ty­się­cy wspa­nia­łej mło­dzie­ży!

Do tego do­cho­dzi za­gła­da mia­sta i śmierć pra­wie 200 ty­się­cy cy­wi­lów.

Pani Prze­stęp­ska miała syna, który był razem ze mną w szko­le che­micz­nej, i córkę. Zgi­nął syn i zgi­nę­ła córka. Pani Prze­stęp­ska miała ła­wecz­kę przy ich gro­bie na cmen­ta­rzu Po­wąz­kow­skim i tam był jej salon, tam się do niej przy­cho­dzi­ło...

Czy po­wsta­nie się Panu śni po no­cach? Dużo Pan o nim myśli?

– Je­że­li o czymś z tam­te­go czasu myślę, to ra­czej o wy­sa­dza­niu po­cią­gów, o tym, jak ro­bi­li­śmy "Pa­nien­kę", bo to było in­te­li­gent­ne i takie, jak trze­ba. A jak już myślę o po­wsta­niu, to ra­czej źle. To był taki po­twor­ny okres, ab­so­lut­nie nie­po­trzeb­ny. Ostat­nio się do­wie­dzia­łem, że tam, gdzie "Mon­ter" pod­pi­sał roz­kaz o wy­bu­chu po­wsta­nia, po­wie­szo­no pa­miąt­ko­wą ta­bli­cę. Chęt­nie bym po­szedł do tej ta­bli­cy i przy­le­pił na niej duży czar­ny krzyż.

Czy­tał pan książ­kę Iran­ka-Osmec­kie­go o po­wsta­niu? On tam pisze o obo­zie, gdzie sie­dzie­li sze­fo­wie po­wsta­nia. "Mon­ter" był bar­dzo po­nu­ry, z nikim nie roz­ma­wiał. Któ­re­goś dnia pod­cho­dzi do Iran­ka i mówi: "Kto był sze­fem po­wsta­nia? Ja! A kto pod­pi­sy­wał te­le­gra­my do Lon­dy­nu? Bór-Ko­mo­row­ski". A to prze­cież ja po­wi­nie­nem był pod­pi­sy­wać te­le­gra­my do Lon­dy­nu!". Po ta­kiej klę­sce facet ma pro­blem, że nie pod­pi­sy­wał te­le­gra­mów. I jemu jesz­cze kwia­ty noszą na grób i kwia­ty wie­sza­ją na ta­bli­cy!

Категория: POLSKA | Просмотров: 468 | Добавил: bury | Рейтинг: 0.0/0
Всего комментариев: 0
avatar

Форма входа

Поиск

Календарь

«  Август 2014  »
ПнВтСрЧтПтСбВс
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
25262728293031

Архив записей

Друзья сайта

  • Официальный блог
  • Сообщество uCoz
  • FAQ по системе
  • Инструкции для uCoz